Dzikie stoczniowe koty

kicki

Koty z Upadłej Stoczni Szczecińskiej przy bramie głównej zaczęłam dokarmiać w połowie roku 2015. „Przejęłam” je po koleżankach, Hani i Marysi.

Opiekunów stoczniowych kićków jest więcej. Karmią, przygotowują domki na zimę, zabierają na sterylizację lub kastrację.

Bywa, że niektóre zwierzaki nie pokazują się kilka dni, a potem nagle zjawiają się, budząc radość. Pewnie z nimi jest, jak z ludźmi. Czasem nie chce się ruszyć tyłeczka z ciepłego wyrka.

Na początku zimy 2016 udało mi się wyleczyć jedną z kotek z ciężkiego kociego kataru. Dzielnie jadła dwa razy dziennie antybiotyk. Mocno pilnowałam, żeby reszta towarzystwa nie dobrała się do tabletki z dobrym jedzonkiem, specjalnie dla rekonwalescentki.

Niektóre koty są bardziej dzikie, inne pozwalają się dotknąć, a nawet same pchają się do wymiętolenia. Najważniejsze jest, że po prostu uwielbiam te stoczniowe kićki…